sobota, 14 listopada 2009

kosmonauta

Dziewczynka bardzo chciała pokazać mamie, że jest. Że od dawna jest a od ubiegłego lata nawet bardziej.
Pojawiła się ta potrzeba tego dnia, gdy poszła po cukierki do społemu na żytniej. Mama powiedziała: uważaj na samochody. A ona odpowiedziała grzecznie: tak, mamo, będę uważać.
Dzień był ciepły, złotówki w małej spoconej rączce przyklejały się do linii życia, miłości i mądrości. Idąc podskakiwała, patrzyła z zaciekawieniem na wille stojące po obu stronach ulicy. Lato, które tamtego roku było nadzwyczajne, rozsiewało zapachy: gorącego asfaltu, modnych wtedy gladioli i niedostępnych malin rozsianych obficie za płotami. Ach, mieszkać tu, mieć własny pokój, zrywać gorące owoce w ogródku. A nie – z rodzeństwem w pokoju, z zsypem oblepionym ciekawskimi karaluchami, z windą często odwiedzaną przez panów wpatrujących się miejsce kiełkującego łona. Śmiać się na huśtawce z drewna i przytulać do psa… Szła.
Kupiła mordoklejki i ruszyła w drogę powrotną, gdy nagle usłyszała złowróżbny głos karetki. Od tej pory zawsze, gdy tylko zobaczyła pojazd sunący bez opamiętania przez miasto, łzy zalewały jej oczy. Pojawiały jej się obrazy umierających ludzi zamkniętych w puszce ambulansu i twarze bliskich kibicujących przeżyciu. Modliła się wtedy do swojego anioła stróża, by samochód nie wiózł nikogo, kogo zna. W drugiej kolejności, by się udało dowieźć chorego na czas.
Tymczasem dźwięk narastał. Im bliżej domu, tym był donioślejszy. Kiedy wyszła na skrzyżowanie, garbaty ambulans już tam stał a wokół kłębił się mały tłumek. Przed blokiem stała mama. Z daleka wydawała się jeszcze drobniejsza niż zwykle i dziewczynka bardzo chciała się do niej przytulić. Podbiegła, w tej swojej kwiecistej sukience, wtuliła się i spojrzała w górę, na jej twarz. A ona? Ona patrzyła, zahipnotyzowana, w samo centrum strachu, gdzie zza gawiedzi widać było leżące małe ciałko. Dziewczynka zobaczyła rozrzucone w nieładzie nóżki, głowę z której sączyło się coś ciemnego i kwiaty bardzo podobne do tych z jej sukienki.
Dziewczynka usłyszała szept mamy: córuś, córuś, córuś… I kiedy zrozumiała, że to ją woła, zaczęła ciągnąć ją za rękę: jestem tutaj, mamo, jestem…
Nieobecna, nieruchoma, wpatrzona w tłum matka i rozpaczliwie pragnąca zauważenia córka stały tak dopóki ta pierwsza nie upadła. I kiedy pomocni sąsiedzi wnosili ją do mieszkania, dziewczynka już wiedziała, co będzie gdy zniknie, gdy stanie się to, czego tak bardzo chciałaby oszczędzić mamie.
Tego upalnego ranka zrozumiała swoją śmiertelność i to, czym jest miłość. Coś się zmieniło, coś co kazało jej później, przez lata udowadniać nie tylko że jest ale, że jest intensywnie i wyjątkowo. Czasem wystarczało dziewczynce wtulenie się aż do utraty oddechu w matkę, innym razem – gdy ta w ogóle przestawała ją widzieć – rozpaczliwie szukała innych metod.
Gdy nadszedł dzień przyjazdu kosmonauty dziewczynka wiedziała, że musi zdobyć trofeum. Potrzebowała go, bo od dłuższego już czasu wielkie oczy mamy były puste.
Wokół parku tłoczyły się tysiące ludzi pragnących dotknąć pierwszego polskiego kosmonauty, który przyjechał do miasta by uświetnić odsłonięcie pomnika Gagarina. Bohater narodowy stał na marmurowej podmurówce pomnika w galowym stroju i ćwiczył tekst przemówienia, które zaraz miał wygłosić. Czuł się nieswojo, wolałby spędzać czas w wirówce niż w galowym mundurze, otoczony partyjnymi szychami, kordonem milicji i tajniaków sprowadzonych do ochrony socjalistycznego dobra. Nie był wysoki i zza wielu rzędów czapek trudno mu było zobaczyć tych ludzi, którzy dla niego przyszli. Jego też nikt nie widział, a dziewczynka ze swoim 120 cm wzrostu należała do grupy najmniej uprzywilejowanej. Stała ze swoim Świerszczykiem obok mamy i chciało jej się płakać. Bała się tych tysięcy pleców, które dzieliły ją od kosmonauty. Odruchowo ścisnęła matczyną dłoń a ta odwzajemniła się gestem podobnym do strzepnięcia natarczywego owada. Mała mimowolnie zwolniła uścisk i przyklękła.
Nagle zobaczyła inny, otwarty świat - między nogami gapiów rozciągała się autostrada. Dziewczynka na czworakach pokonywała kolejne metry, pokonywała rozkroki, spotykała sandały, półbuty, różnej maści spodnie i spódnice. Z cywilami było łatwo, można było przeszkodę puknąć i po zdziwionym spojrzeniu z góry otwierały się kolejne drzwi. Nie wiadomo skąd, ale dziewczynka wiedziała, że gdy pojawiły się mundury, trafiła na pole minowe. Prawie nie oddychała, robiła się czasem wąska jak kartka, czasem płaska. I szła, obcierając kolanka, w jednej ręce trzymając na dodatek zrolowaną gazetę z bohaterem na okładce. Intuicja poprowadziła ją aż do miejsca wynurzenia.
Wstała. Zadarła głowę i zobaczyła swojego kosmonautę. Miał dziwną minę – zaskoczony, jak gdyby ujrzał nie siedmioletnią dziewczynkę a prawdziwego kosmitę. Zafalowało wokół, twarze innych dorosłych wyrażały zdziwienie, wściekłość i obrzydzenie. Dziewczynka chwyciła kosmonautę z rękę i powiedziała: - dzień dobry!
- Dzień dobry - odpowiedział mężczyzna i czując narastające napięcie wziął dziewczynkę w ramiona.
- Jak się tu znalazłaś mała?
- Przyszłam do pana, bo chcę autograf i też chcę być kosmonautą - powiedziała mu na ucho, ledwie słyszalna z przejęcia.
- To nasza mała odważna kosmonautka, przyszła tu po autograf - powtórzył tak głośno, jak tylko umiał.
Tajniacy i notable uspokoili się. Dziewczynka nie była żywą bombą, nie trzeba jej będzie zabijać.

Do domu odwieźli ją dwaj panowie, którzy nie odzywali się przez całą drogę. Ale dziewczynka niczego nie potrzebowała, miała swój autograf, pokaże go mamie, która ją przytuli i powie, jak jest dzielna.
Kiedy kobieta otworzyła drzwi i zobaczyła swoją małą córcię z tajniakami, zemdlała wprost w ich objęcia.
- Jestem, mamo – wyszeptało do nieprzytomnej matki dziecko i poczuło bardzo wyraźnie, że jest kochane.

9 komentarzy:

  1. marzenia są najważniejsze :) to nic że nie jesteś kosmonautą zmaganie się z grawitacją życia to o wiele większe wyzwanie niż skakanie po księżycu - a loty w kosmos nie są już dostępne tylko dla kosmonautów więc to marzenie jest bardziej aktualne niż kiedykolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne, dzięki
    pozdrawiam li

    OdpowiedzUsuń
  3. Atmosfera jak z Cortazara. Ale nie do końca skumełem. Ta dziewczynka żyje, czy umarła. I mamę szarpie tylko jej duch? Ale jeśli tak, to o co biega z tym kosmonautą? A tak w ogóle, to możesz odpowiadać na moje komentarze?
    dio

    OdpowiedzUsuń
  4. raczej nie chcę tłumaczyć "co autorka miała na myśli". zakładam, że jeśli coś jest nieczytelne - zostanie mi pokazane. jeśli czyta się w paru wymiarach - ok. ważne są dla mnie wasze głosy, mniej - obrona pozycji.
    pozdrawiam i dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne. świeże, klimatyczne, z własną barwą i grą świateł. Do szału doprawadza mnie tylko jeden przecinek - burzyciel rytmu, wkurw....y jest strasznie

    OdpowiedzUsuń
  6. który? spacyfikuję potwora!

    OdpowiedzUsuń
  7. Tu Paweł z Gwiazdy Śmierci.
    Fajna ta opowiastka. Ciekawa, ponieważ ma uderzająco kobiecy punkt widzenia( to chyba oczywiste) Myślę że niezły komiks by z tego powstał.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. No ale przecież ta omdlewająca mama i tak ją za bardzo kochała... czemu ta mała tego nie odczuwa? nie kumam.

    emocjonalne zero :(

    OdpowiedzUsuń
  9. nic specjalnego, w połowie odpuściłem. Tekstów typu "kibicowanie przeżyciu" i podobnych nie idzie przełknąć.

    OdpowiedzUsuń