środa, 23 września 2009

do N czyli monolog terapeutyczny

- Jesteś dla mnie ważny, może nawet najważniejszy. Jest tak, bo jesteś moim ostatnim, dzięki temu, że cię spotkałam już wiem, że nie może być następnego. Po prostu nie może.
- Mylę cię z kimś? Nie o tobie mówię? Nie jesteś aktorem i to nie twoja postać iskrzy się co dzień w teatralnym świetle? Mogłabym spokojnie – po takich zapewnieniach, po tych wszystkich antytezach, zwyczajnie odetchnąć, rozkochać cię w sobie, dać się porwać temu szybkiemu tempu. Ach… jak znam ten rauszyk, to migotanie, zmienne oddechy. Raz krótkie, gołębie, innym razem głębokie że wydaje się jakby moja przepona nie miała końca. I przesłona na oczach – wyostrzona na jedynym punkcie, na twoich poprzednikach. Moich ukochanych, cudownych chłopcach i mężczyznach, których dobrodusznie karmiłam wiarą niezwykłość tak skutecznie, że pewnego dnia, nieuchronnie, stawałam się dla nich pospolita i niegodna ich kreacji.
- Wiem, gorzko brzmi. Choć wierz mi, lub nie, nie jest mi teraz źle. To, że zrozumiałam, jak jesteś dla mnie ważny znaczy, że zdrowieję. Skoro umiałam Ciebie nie tylko pochwycić, nie tylko złapać we wstępne sieci ale też że zobaczyłam Ciebie w całej okazałości już na samym początku… to cud. Udało mi się nie tylko Ciebie nie pokochać, udało mi się coś więcej – odsunąć delikatnie jak tylko umiałam. No sam powiedz, jak bardzo miłe to było niedopuszczenie?! I to mimo, że zapach Twojej skóry obiecywał cudowne rytuały, a twoje ciało mówiło „szukaj, przeszukaj mnie całe a może znajdziesz niezaspokojenie”, choć zimne oczy hipnotycznie wciągały mnie w mistrzowską grę. Bez pomocy zaniechałam, nie wychuchałam, nie zadbałam. Ech… tak umieć zaniechać, to dopiero wyczyn…
- No nie uśmiechaj się tak lekceważąco. Albo – wiesz co – uśmiechaj się. To też jest moja wygrana, że pozwolę się lekceważyć. Że może nawet nie będzie bolało. To oczywiste w sumie – mniej to dolegliwe, gdy robi to ktoś daleki. A ty nigdy nie będziesz bliski. Ha, i to mój wybór…
- Patrzę teraz na Ciebie, przy tym stoliku siedzisz i widzisz wszystko prócz mnie. Już wiesz, że mnie nie dogonisz, a więc nie ma sensu biec. Jeszcze się spocisz… i na co? Trzeba powiedzieć, że pragmatyczne… Nie, nie dziwi mnie to, nie myślałam wcale, że będzie inaczej. W ogóle nie myślałam jak będzie. Ale dobrze, że tak. Że bezboleśnie.
- Jak było z innymi? Nie mów, że cię to naprawdę interesuje… Ale, jak chcesz: różnie było, zależnie od fazy. Odstawienie było przeważnie traumatyczne, dla jednej i dla drugiej strony. Nawet, gdy związek już w fazie totalnego zmęczenia– brak bolał przez jakiś czas. Najgorzej to chyba było z tym, który mnie powoli zabijał i mimo, że kochałam ten ból i to całe więzienie, cierpiałam gdy odeszłam. On się zabił. Nie… nie... tylko mówił, że się zabije. Żartowałam…
- Kochanie, dzięki! Ten twój blask, ten smak, twoje ciało. Wszystko takie doskonałe. I ta wystudiowana skromność. Jesteś idealnym, absolutnym i pięknym narcyzem. Jesteś jak butelka stuletniej whiskey dla wytrawnego alkoholika. Ale wiesz, jest inaczej niż wcześniej. Patrzę na Ciebie i nie dam się wciągnąć, choć wokół przy kawiarnianych stolikach rozsiadły się syreny i cicho śpiewają ku twojej czci… Nie udawaj, że tego nie słyszysz, cwaniaczku…

czwartek, 10 września 2009

impresja teatralna - epilog

Po półtoragodzinnej walce: zmianach temp, wzruszeniach, oczyszczających woltach, zmęczeni aktorzy opuścili scenę. Publiczność zaczęła wiercić się w ciasnych teatralnych fotelach.
Czy to już koniec? Nie było przecież ukłonów i charakterystycznych znaków…
Ktoś, popędzany nałogiem lub rozmiarem pęcherza, nieśmiało klasnął… Po chwili huczała cała sala, by po ściśle zaprogramowanym czasie owacji (od 3 do 10 minut w zależności od uznania publiczności, bądź stopnia jej próżności) tłum zaczął wylewać się do foyer.
Na pustej scenie pojawiła się Czwarta Osoba Dramatu. Aktorka grająca tę rolę nie była już taka świeża jak dziesięć lat temu, tuż po szkole. Nie grywała młodych amantek, choć z myślą o takich rolach reżyser ją do teatru ściągnął. Rola-tło, jak mawiają w teatrze, nie była marzeniem aktorki. Raczej zapchajdziurą dzięki której poprawi statystykę i jeszcze utrzyma swój chwiejny etat. Teraz, po premierze, już wszystko jasne - to rola całkiem niepotrzebna. Wybrzmiałe chwilę temu brawa i pusta sala były zbyt jasnym tego dowodem. Ale była profesjonalistką i wiedziała, że zagra cały ten cholerny kawałek tak dobrze, jakby siedziała przed nią najlepsza publiczność...

sobota, 5 września 2009

DEKALOG KOSKI

1. nie będziesz szukała tam, gdzie ciemno
2. nie będziesz pożądała, gdzie pełno
3. pamiętaj, żeby siebie strzec
4. i swoje dobro na uwadze mieć
5. zazdrościć będziesz tylko dobrego
6. imienia kochać swojego
7. za nic mieć bogi, poza sobą
8. dobrą dla dobrych być osobą
9. i kochać masz, jeśli kto zasłuży
10. a ziewać, jeśli cię co znuży

wtorek, 1 września 2009

Król

Siedział w knajpianym fotelu przechylony mocno w przód i zaciągał się papierosem. Z jego nosa wydobywał się jednostajny dym, który powodował, że widoczny był przez mgłę i przez to nieco odrealniony.
- Ha, ha, ha... Mówisz, słonko, że masz problem? No – może masz, ale chyba z sobą. Jak można opowiadać takie głupoty?! Ha, ha, ha...
- No chodź, chodź tu koło mnie, bo nasza mała blondi opowiada jakieś głupoty i już nie mam - naprawdę – nie mam siły tego słuchać....
Chłopie, jakie ty masz ręce! Popatrzcie na jego ręce, prawda, że dzieło sztuki!? Męskie i delikatne jednocześnie, jest w nich siła i wrażliwość... Trzeba je rzeźbić, trzeba o nich pisać! Wyjątkowe, wyjątkowe...
Blondynka przesunęła się na skraj stolika i próbowała złapać kontakt z resztą, by zamaskować jakoś doznaną przykrość. Ale wszyscy, którzy siedzieli przy stole już wiedzieli.
Właśnie przestała być „nadzwyczaj interesującą” i choć jeszcze nie wiedziała - niepisanym dekretem została przeniesiona na odwyk. Na zamknięty oddział dla ciężkich przypadków, gdzie trafiają ludzie, którzy przez całe życie nie usłyszeli o sobie niczego, co choćby zbliżało ich do piękna, ludzie z kompleksami, krzywi, osobni, zamknięci. Aż tu nagle w ich świecie pojawiał się boski staf sączony prosto z ust. Tableta z syntetycznymi komplementami, naśladującymi naturę lepiej, niż ona sama potrafi. A więc – czujesz się bezpiecznie, świat nabiera lekkiego lśnienia, jak liźnięty brokatem, ty po tym chcesz patrzeć w lustro na swoje świetlane kaprawe oczęta i z zachwytu robić to sam z sobą, każde wypowiadane zdanie należałoby właściwie zapisywać, jeśli nie – od razu publikować, płeć przeciwna szaleje, bo wyjścia nie ma innego, a jeśli nie szaleje – znaczy lesby i homo. I kiedy zaczynasz robić z zachwytem kupę, bo nic tak nie pachnie jak własna kupa, kiedy wypowiadasz monosylabę i widzisz w oczach odbiorcy, jedynego słusznego odbiorcy poza sobą samym, nieukrywany zachwyt, kiedy absurd sięga swych himalajów – zostajesz przeniesiony. Usrało się.
Na trzeźwo, brutalnie, odwykasz od zachwytów, od poczucia, że to, co myślisz i mówisz nosi znamiona geniuszu, że twoje ciało jest istnym kłębowiskiem cudów. I zostajesz sam, bez tablety, ze swoją głupotą, smrodem i brzydotą. A słowo ból to słowo puste i niewinne przy tym syfie, który czujesz, gdy próżność paruje przez mieszki włosowe, podrażniając każdy z nich toksycznym jadem. Najlepiej – jeśli pozostało Ci trochę dystansu, który pozwoli ci się odciąć od swojego lepszego wydania. Ale niestety - ta cecha zostaje w procesie uzależnienia najczęściej pożarta. Coś za coś. Dystans nie gra z hajem.
Dobrze – jeśli umiesz płakać, możesz po prostu zapaść się, załamać, odpłynąć na jakąś depresyjną wysepkę (sic!) i tam spokojnie kontemplować swoje wybrakowane ego.
Całkiem nieźle to zniesiesz, jeśli zaczniesz chlać, lub brać jakiś tańszy zamiennik. Tym udaje się czasem zagłuszyć ten łagody, nikotynowy głos.
Najczęściej jednak siedzisz na oddziale, i siedzisz, i siedzisz... I myślisz tylko, jak ich wszystkich oszukać i móc się znów naspidować. Szukasz okazji, bywasz w miejscach, gdzie on bywa, wpraszasz się do jego kumpli w nadziei na spotkanie. Często dzwonisz, z nadzieją, że powie coś, co zakręci, zamiesza, przypomni czasy twojej sławy i chwały.
Czasem, jak dziś, siedzisz przy stoliku i marzysz, by padło na ciebie. Nie chcesz być nachalny, więc czekasz, udajesz, że nie patrzysz, w którą stronę odwraca głowę. Wiesz, że tylko idealna naturalność daje ci szansę na łaskawe słowo, albo gest. Jeśli będziesz sprytny i cierpliwy, może poklepie cię po ramieniu, może powie: przynieś mi chłopie tego drinka - tylko ty potrafisz zamówić, żeby smakował naprawdę nieźle. Siedzisz tak, maskujesz głód a po plecach płynie mokry pot. Dasz radę, opłaci się, kiedyś się opłaci... Nie płoszysz się, gdy jego zamglony wzrok omiata cię i studiuje przez chwilę, jakby czegoś w Tobie szukał. Przez chwilę czułeś też na sobie spojrzenie blondynki, ale wytrzymałeś, nie odwzajemniłeś jej rozpaczliwej próby kontaktu.
Blondynka w końcu wstała i poszła do toalety. Ludzie przy stoliku zaczęli szeptać, a zlany w jedno szmer po dłuższej chwili zamienił się w modlitwę: „Niech znajdzie tam przejście do innego wymiaru. Niech i my znajdziemy...”

koniec