Dziewczyna mruży oczy
on słowem wojuje
ona udaje że ziewa
jemu nie zależy
W okopach
przy kawiarnianym stoliku
bitewne gesty
poddane musztrze uśmiechy
Mistrzowie kamuflażu
wyjdą w końcu z zasieków
zmęczeni
z trofeami
niezwyciężeni
czwartek, 19 listopada 2009
niedziela, 15 listopada 2009
piosenka z "ę"
Słaniam się
Skutecznie zasłaniam
Stroszę włosię
Obnoszę
Słaniam się
Ciałem przesłaniam
Oczy mrużę
Się wynurzę
Słaniam się
Do kości wyłaniam
Rozbieram się
Mocno marznę
Skutecznie zasłaniam
Stroszę włosię
Obnoszę
Słaniam się
Ciałem przesłaniam
Oczy mrużę
Się wynurzę
Słaniam się
Do kości wyłaniam
Rozbieram się
Mocno marznę
sobota, 14 listopada 2009
kosmonauta
Dziewczynka bardzo chciała pokazać mamie, że jest. Że od dawna jest a od ubiegłego lata nawet bardziej.
Pojawiła się ta potrzeba tego dnia, gdy poszła po cukierki do społemu na żytniej. Mama powiedziała: uważaj na samochody. A ona odpowiedziała grzecznie: tak, mamo, będę uważać.
Dzień był ciepły, złotówki w małej spoconej rączce przyklejały się do linii życia, miłości i mądrości. Idąc podskakiwała, patrzyła z zaciekawieniem na wille stojące po obu stronach ulicy. Lato, które tamtego roku było nadzwyczajne, rozsiewało zapachy: gorącego asfaltu, modnych wtedy gladioli i niedostępnych malin rozsianych obficie za płotami. Ach, mieszkać tu, mieć własny pokój, zrywać gorące owoce w ogródku. A nie – z rodzeństwem w pokoju, z zsypem oblepionym ciekawskimi karaluchami, z windą często odwiedzaną przez panów wpatrujących się miejsce kiełkującego łona. Śmiać się na huśtawce z drewna i przytulać do psa… Szła.
Kupiła mordoklejki i ruszyła w drogę powrotną, gdy nagle usłyszała złowróżbny głos karetki. Od tej pory zawsze, gdy tylko zobaczyła pojazd sunący bez opamiętania przez miasto, łzy zalewały jej oczy. Pojawiały jej się obrazy umierających ludzi zamkniętych w puszce ambulansu i twarze bliskich kibicujących przeżyciu. Modliła się wtedy do swojego anioła stróża, by samochód nie wiózł nikogo, kogo zna. W drugiej kolejności, by się udało dowieźć chorego na czas.
Tymczasem dźwięk narastał. Im bliżej domu, tym był donioślejszy. Kiedy wyszła na skrzyżowanie, garbaty ambulans już tam stał a wokół kłębił się mały tłumek. Przed blokiem stała mama. Z daleka wydawała się jeszcze drobniejsza niż zwykle i dziewczynka bardzo chciała się do niej przytulić. Podbiegła, w tej swojej kwiecistej sukience, wtuliła się i spojrzała w górę, na jej twarz. A ona? Ona patrzyła, zahipnotyzowana, w samo centrum strachu, gdzie zza gawiedzi widać było leżące małe ciałko. Dziewczynka zobaczyła rozrzucone w nieładzie nóżki, głowę z której sączyło się coś ciemnego i kwiaty bardzo podobne do tych z jej sukienki.
Dziewczynka usłyszała szept mamy: córuś, córuś, córuś… I kiedy zrozumiała, że to ją woła, zaczęła ciągnąć ją za rękę: jestem tutaj, mamo, jestem…
Nieobecna, nieruchoma, wpatrzona w tłum matka i rozpaczliwie pragnąca zauważenia córka stały tak dopóki ta pierwsza nie upadła. I kiedy pomocni sąsiedzi wnosili ją do mieszkania, dziewczynka już wiedziała, co będzie gdy zniknie, gdy stanie się to, czego tak bardzo chciałaby oszczędzić mamie.
Tego upalnego ranka zrozumiała swoją śmiertelność i to, czym jest miłość. Coś się zmieniło, coś co kazało jej później, przez lata udowadniać nie tylko że jest ale, że jest intensywnie i wyjątkowo. Czasem wystarczało dziewczynce wtulenie się aż do utraty oddechu w matkę, innym razem – gdy ta w ogóle przestawała ją widzieć – rozpaczliwie szukała innych metod.
Gdy nadszedł dzień przyjazdu kosmonauty dziewczynka wiedziała, że musi zdobyć trofeum. Potrzebowała go, bo od dłuższego już czasu wielkie oczy mamy były puste.
Wokół parku tłoczyły się tysiące ludzi pragnących dotknąć pierwszego polskiego kosmonauty, który przyjechał do miasta by uświetnić odsłonięcie pomnika Gagarina. Bohater narodowy stał na marmurowej podmurówce pomnika w galowym stroju i ćwiczył tekst przemówienia, które zaraz miał wygłosić. Czuł się nieswojo, wolałby spędzać czas w wirówce niż w galowym mundurze, otoczony partyjnymi szychami, kordonem milicji i tajniaków sprowadzonych do ochrony socjalistycznego dobra. Nie był wysoki i zza wielu rzędów czapek trudno mu było zobaczyć tych ludzi, którzy dla niego przyszli. Jego też nikt nie widział, a dziewczynka ze swoim 120 cm wzrostu należała do grupy najmniej uprzywilejowanej. Stała ze swoim Świerszczykiem obok mamy i chciało jej się płakać. Bała się tych tysięcy pleców, które dzieliły ją od kosmonauty. Odruchowo ścisnęła matczyną dłoń a ta odwzajemniła się gestem podobnym do strzepnięcia natarczywego owada. Mała mimowolnie zwolniła uścisk i przyklękła.
Nagle zobaczyła inny, otwarty świat - między nogami gapiów rozciągała się autostrada. Dziewczynka na czworakach pokonywała kolejne metry, pokonywała rozkroki, spotykała sandały, półbuty, różnej maści spodnie i spódnice. Z cywilami było łatwo, można było przeszkodę puknąć i po zdziwionym spojrzeniu z góry otwierały się kolejne drzwi. Nie wiadomo skąd, ale dziewczynka wiedziała, że gdy pojawiły się mundury, trafiła na pole minowe. Prawie nie oddychała, robiła się czasem wąska jak kartka, czasem płaska. I szła, obcierając kolanka, w jednej ręce trzymając na dodatek zrolowaną gazetę z bohaterem na okładce. Intuicja poprowadziła ją aż do miejsca wynurzenia.
Wstała. Zadarła głowę i zobaczyła swojego kosmonautę. Miał dziwną minę – zaskoczony, jak gdyby ujrzał nie siedmioletnią dziewczynkę a prawdziwego kosmitę. Zafalowało wokół, twarze innych dorosłych wyrażały zdziwienie, wściekłość i obrzydzenie. Dziewczynka chwyciła kosmonautę z rękę i powiedziała: - dzień dobry!
- Dzień dobry - odpowiedział mężczyzna i czując narastające napięcie wziął dziewczynkę w ramiona.
- Jak się tu znalazłaś mała?
- Przyszłam do pana, bo chcę autograf i też chcę być kosmonautą - powiedziała mu na ucho, ledwie słyszalna z przejęcia.
- To nasza mała odważna kosmonautka, przyszła tu po autograf - powtórzył tak głośno, jak tylko umiał.
Tajniacy i notable uspokoili się. Dziewczynka nie była żywą bombą, nie trzeba jej będzie zabijać.
Do domu odwieźli ją dwaj panowie, którzy nie odzywali się przez całą drogę. Ale dziewczynka niczego nie potrzebowała, miała swój autograf, pokaże go mamie, która ją przytuli i powie, jak jest dzielna.
Kiedy kobieta otworzyła drzwi i zobaczyła swoją małą córcię z tajniakami, zemdlała wprost w ich objęcia.
- Jestem, mamo – wyszeptało do nieprzytomnej matki dziecko i poczuło bardzo wyraźnie, że jest kochane.
Pojawiła się ta potrzeba tego dnia, gdy poszła po cukierki do społemu na żytniej. Mama powiedziała: uważaj na samochody. A ona odpowiedziała grzecznie: tak, mamo, będę uważać.
Dzień był ciepły, złotówki w małej spoconej rączce przyklejały się do linii życia, miłości i mądrości. Idąc podskakiwała, patrzyła z zaciekawieniem na wille stojące po obu stronach ulicy. Lato, które tamtego roku było nadzwyczajne, rozsiewało zapachy: gorącego asfaltu, modnych wtedy gladioli i niedostępnych malin rozsianych obficie za płotami. Ach, mieszkać tu, mieć własny pokój, zrywać gorące owoce w ogródku. A nie – z rodzeństwem w pokoju, z zsypem oblepionym ciekawskimi karaluchami, z windą często odwiedzaną przez panów wpatrujących się miejsce kiełkującego łona. Śmiać się na huśtawce z drewna i przytulać do psa… Szła.
Kupiła mordoklejki i ruszyła w drogę powrotną, gdy nagle usłyszała złowróżbny głos karetki. Od tej pory zawsze, gdy tylko zobaczyła pojazd sunący bez opamiętania przez miasto, łzy zalewały jej oczy. Pojawiały jej się obrazy umierających ludzi zamkniętych w puszce ambulansu i twarze bliskich kibicujących przeżyciu. Modliła się wtedy do swojego anioła stróża, by samochód nie wiózł nikogo, kogo zna. W drugiej kolejności, by się udało dowieźć chorego na czas.
Tymczasem dźwięk narastał. Im bliżej domu, tym był donioślejszy. Kiedy wyszła na skrzyżowanie, garbaty ambulans już tam stał a wokół kłębił się mały tłumek. Przed blokiem stała mama. Z daleka wydawała się jeszcze drobniejsza niż zwykle i dziewczynka bardzo chciała się do niej przytulić. Podbiegła, w tej swojej kwiecistej sukience, wtuliła się i spojrzała w górę, na jej twarz. A ona? Ona patrzyła, zahipnotyzowana, w samo centrum strachu, gdzie zza gawiedzi widać było leżące małe ciałko. Dziewczynka zobaczyła rozrzucone w nieładzie nóżki, głowę z której sączyło się coś ciemnego i kwiaty bardzo podobne do tych z jej sukienki.
Dziewczynka usłyszała szept mamy: córuś, córuś, córuś… I kiedy zrozumiała, że to ją woła, zaczęła ciągnąć ją za rękę: jestem tutaj, mamo, jestem…
Nieobecna, nieruchoma, wpatrzona w tłum matka i rozpaczliwie pragnąca zauważenia córka stały tak dopóki ta pierwsza nie upadła. I kiedy pomocni sąsiedzi wnosili ją do mieszkania, dziewczynka już wiedziała, co będzie gdy zniknie, gdy stanie się to, czego tak bardzo chciałaby oszczędzić mamie.
Tego upalnego ranka zrozumiała swoją śmiertelność i to, czym jest miłość. Coś się zmieniło, coś co kazało jej później, przez lata udowadniać nie tylko że jest ale, że jest intensywnie i wyjątkowo. Czasem wystarczało dziewczynce wtulenie się aż do utraty oddechu w matkę, innym razem – gdy ta w ogóle przestawała ją widzieć – rozpaczliwie szukała innych metod.
Gdy nadszedł dzień przyjazdu kosmonauty dziewczynka wiedziała, że musi zdobyć trofeum. Potrzebowała go, bo od dłuższego już czasu wielkie oczy mamy były puste.
Wokół parku tłoczyły się tysiące ludzi pragnących dotknąć pierwszego polskiego kosmonauty, który przyjechał do miasta by uświetnić odsłonięcie pomnika Gagarina. Bohater narodowy stał na marmurowej podmurówce pomnika w galowym stroju i ćwiczył tekst przemówienia, które zaraz miał wygłosić. Czuł się nieswojo, wolałby spędzać czas w wirówce niż w galowym mundurze, otoczony partyjnymi szychami, kordonem milicji i tajniaków sprowadzonych do ochrony socjalistycznego dobra. Nie był wysoki i zza wielu rzędów czapek trudno mu było zobaczyć tych ludzi, którzy dla niego przyszli. Jego też nikt nie widział, a dziewczynka ze swoim 120 cm wzrostu należała do grupy najmniej uprzywilejowanej. Stała ze swoim Świerszczykiem obok mamy i chciało jej się płakać. Bała się tych tysięcy pleców, które dzieliły ją od kosmonauty. Odruchowo ścisnęła matczyną dłoń a ta odwzajemniła się gestem podobnym do strzepnięcia natarczywego owada. Mała mimowolnie zwolniła uścisk i przyklękła.
Nagle zobaczyła inny, otwarty świat - między nogami gapiów rozciągała się autostrada. Dziewczynka na czworakach pokonywała kolejne metry, pokonywała rozkroki, spotykała sandały, półbuty, różnej maści spodnie i spódnice. Z cywilami było łatwo, można było przeszkodę puknąć i po zdziwionym spojrzeniu z góry otwierały się kolejne drzwi. Nie wiadomo skąd, ale dziewczynka wiedziała, że gdy pojawiły się mundury, trafiła na pole minowe. Prawie nie oddychała, robiła się czasem wąska jak kartka, czasem płaska. I szła, obcierając kolanka, w jednej ręce trzymając na dodatek zrolowaną gazetę z bohaterem na okładce. Intuicja poprowadziła ją aż do miejsca wynurzenia.
Wstała. Zadarła głowę i zobaczyła swojego kosmonautę. Miał dziwną minę – zaskoczony, jak gdyby ujrzał nie siedmioletnią dziewczynkę a prawdziwego kosmitę. Zafalowało wokół, twarze innych dorosłych wyrażały zdziwienie, wściekłość i obrzydzenie. Dziewczynka chwyciła kosmonautę z rękę i powiedziała: - dzień dobry!
- Dzień dobry - odpowiedział mężczyzna i czując narastające napięcie wziął dziewczynkę w ramiona.
- Jak się tu znalazłaś mała?
- Przyszłam do pana, bo chcę autograf i też chcę być kosmonautą - powiedziała mu na ucho, ledwie słyszalna z przejęcia.
- To nasza mała odważna kosmonautka, przyszła tu po autograf - powtórzył tak głośno, jak tylko umiał.
Tajniacy i notable uspokoili się. Dziewczynka nie była żywą bombą, nie trzeba jej będzie zabijać.
Do domu odwieźli ją dwaj panowie, którzy nie odzywali się przez całą drogę. Ale dziewczynka niczego nie potrzebowała, miała swój autograf, pokaże go mamie, która ją przytuli i powie, jak jest dzielna.
Kiedy kobieta otworzyła drzwi i zobaczyła swoją małą córcię z tajniakami, zemdlała wprost w ich objęcia.
- Jestem, mamo – wyszeptało do nieprzytomnej matki dziecko i poczuło bardzo wyraźnie, że jest kochane.
wtorek, 10 listopada 2009
cebula
warstwa
po
warstwie
zdejmuję
z zawstydzeniem
z zaskoczeniem
oddzielam
i oglądam
podglądam
chłonę
dotyk
łzawi
co
objawi?
po
warstwie
zdejmuję
z zawstydzeniem
z zaskoczeniem
oddzielam
i oglądam
podglądam
chłonę
dotyk
łzawi
co
objawi?
środa, 4 listopada 2009
Nieznajomi
Kręciła się na wysokim barowym stołku. Lewo – prawo, lewo – prawo. Dość leniwie, ale jednak poszukiwawczo, mikro ruchy wystarczająco wyraźne dla spragnionego samca. Dziewczyna miała coś z Marylin: ciągle zdziwione oczy, wydatne usta, burzę tlenionych włosów i ten niepowtarzalny smutek okalający całe ciało.
W pewnej chwili, po kolejnym w prawo, natknęła się na ciekawie pachnącego Onego: przeciągnęła się na slow motion i zamyśliła bardzo, bardzo amatorsko. Nadszedł czas na papierosa: spuściła wzrok i zaczęła go spektakularnie szukać w torebce, zaabsorbowana mieszaniem, niewinna… Wreszcie wydobyła zdobycz, przyłożyła do ust i zastygła.
Nie mógł nie zauważyć, że robi to wszystko dla niego. W mocnej ręce trzymał zippo z wizerunkiem matki boskiej. Trysnął ogień. Dziewczyna spojrzała znad gorejącego papierosa, pierwszy raz prosto w oczy Onego i na jego orli nos. Zapytała: idziesz? Tak, jasne – machinalnie odpowiedział - ale dokąd? Do ciebie, głuptasie – odpowiedziała z pobłażliwym, matczynym niemal uśmiechem.
Szli bez słowa i bez gestu, ale i tak starszawy cieć w akademiku obrzucił ich wiedzącym wszystko wzrokiem. Po drodze - na korytarzach i we wspólnej kuchni czuć było już tylko nieuchronne.
Weszli do pokoju - ona jeszcze przy drzwiach, on już przy łóżku. I nagle czas się zatrzymał, uwięzły słowa i gesty, zapadła krępująca cisza.
- Rozbierz się – powiedziała.
- Mam się rozebrać? – wydał się szczerze zdziwiony.
- Tak, rozbierz się – powtórzyła.
I znów czas się rozpełzł, nic się nie działo ani tu ani teraz.
- Ale ja jestem Żydem - wydukał w ostatnim słowie obrony i niemal natychmiast skapitulował zdejmując bluzę i rozpinając spodnie.
Kiedy już stał prawie nagi podeszła, zamknęła mu usta dłońmi i położyła się na łóżku, nie odrywając od niego oczu.
Wszedł w nią jeszcze trochę spięty, ale gdy tylko poczuł jej ciepło i miękkość, zapomniał o tym dziwnym preludium. Dziewczyna przylgnęła nosem do jego karku i zamknęła oczy. Powoli, z rozkoszą wysysała zapach nieskalanego, zachłannego życia, czuła mięśnie pracujące na jej cześć i wsłuchiwała się w miarowy oddech mężczyzny. Kochali się tak, jak dawni znajomi, jakby znali swoje rytmy, potrzeby i słabości. Niczym się nie dziwili, niczego nie udawali – brali i dawali bez szpanu i niecierpliwości.
Kiedy skończyli, przez chwilę jeszcze leżeli bez słowa obok siebie po czym dziewczyna wstała i zaczęła się ubierać. On w tym czasie wodził za nią wzrokiem, próbując złowić szczegóły jej coraz mniej nagiej sylwetki. Chciał coś powiedzieć, może nawet wstać i ją zatrzymać ale gdy w pewnym momencie dziewczyna obróciła się do niego i zobaczył jak bardzo jest zmieszana i jak się rumieni, zrezygnował. Naciągnął na nagie ciało prześcieradło i zamknął oczy. I dopiero gdy usłyszał, że dziewczyna naciska na klamkę odważył się odezwać : Jestem Adam. A ty?
W pewnej chwili, po kolejnym w prawo, natknęła się na ciekawie pachnącego Onego: przeciągnęła się na slow motion i zamyśliła bardzo, bardzo amatorsko. Nadszedł czas na papierosa: spuściła wzrok i zaczęła go spektakularnie szukać w torebce, zaabsorbowana mieszaniem, niewinna… Wreszcie wydobyła zdobycz, przyłożyła do ust i zastygła.
Nie mógł nie zauważyć, że robi to wszystko dla niego. W mocnej ręce trzymał zippo z wizerunkiem matki boskiej. Trysnął ogień. Dziewczyna spojrzała znad gorejącego papierosa, pierwszy raz prosto w oczy Onego i na jego orli nos. Zapytała: idziesz? Tak, jasne – machinalnie odpowiedział - ale dokąd? Do ciebie, głuptasie – odpowiedziała z pobłażliwym, matczynym niemal uśmiechem.
Szli bez słowa i bez gestu, ale i tak starszawy cieć w akademiku obrzucił ich wiedzącym wszystko wzrokiem. Po drodze - na korytarzach i we wspólnej kuchni czuć było już tylko nieuchronne.
Weszli do pokoju - ona jeszcze przy drzwiach, on już przy łóżku. I nagle czas się zatrzymał, uwięzły słowa i gesty, zapadła krępująca cisza.
- Rozbierz się – powiedziała.
- Mam się rozebrać? – wydał się szczerze zdziwiony.
- Tak, rozbierz się – powtórzyła.
I znów czas się rozpełzł, nic się nie działo ani tu ani teraz.
- Ale ja jestem Żydem - wydukał w ostatnim słowie obrony i niemal natychmiast skapitulował zdejmując bluzę i rozpinając spodnie.
Kiedy już stał prawie nagi podeszła, zamknęła mu usta dłońmi i położyła się na łóżku, nie odrywając od niego oczu.
Wszedł w nią jeszcze trochę spięty, ale gdy tylko poczuł jej ciepło i miękkość, zapomniał o tym dziwnym preludium. Dziewczyna przylgnęła nosem do jego karku i zamknęła oczy. Powoli, z rozkoszą wysysała zapach nieskalanego, zachłannego życia, czuła mięśnie pracujące na jej cześć i wsłuchiwała się w miarowy oddech mężczyzny. Kochali się tak, jak dawni znajomi, jakby znali swoje rytmy, potrzeby i słabości. Niczym się nie dziwili, niczego nie udawali – brali i dawali bez szpanu i niecierpliwości.
Kiedy skończyli, przez chwilę jeszcze leżeli bez słowa obok siebie po czym dziewczyna wstała i zaczęła się ubierać. On w tym czasie wodził za nią wzrokiem, próbując złowić szczegóły jej coraz mniej nagiej sylwetki. Chciał coś powiedzieć, może nawet wstać i ją zatrzymać ale gdy w pewnym momencie dziewczyna obróciła się do niego i zobaczył jak bardzo jest zmieszana i jak się rumieni, zrezygnował. Naciągnął na nagie ciało prześcieradło i zamknął oczy. I dopiero gdy usłyszał, że dziewczyna naciska na klamkę odważył się odezwać : Jestem Adam. A ty?
niedziela, 1 listopada 2009
Głos autorki, czyli nie do końca literacko.
Od paru miesięcy autorka żyje sama z dziećmi. Nauczyła się już: wstawać o 5:45, żeby zawozić dzieci do szkoły, kosić trawnik, rozpalać w kominku i wierzyć, że będzie lepiej.
Wczoraj sąsiedzi, którzy dzielnie wspierają autorkę zażartowali: jak już wszystko będziesz umiała, każdy się chłop wystraszy. Autorka na to myślach: i tak już się boją, zawsze się w sumie bali. Bo taka wygadana mądrala, radzi sobie ze wszystkim, pewna siebie i do przodu. Ojciec dzieci autorki też nie dał rady. Za szybko myślała, czegoś oczekiwała i marzyła.
Autorka tak sobie myśli i myśli i nie pamięta, żeby była kiedyś wiotką/malutką, co to tylko pachnie na kanapie i czeka aż jej pieczone gołąbki zlecą do malinowych usteczek. Ech…
Okazuje się, że nie ma co zbierać, więc trzeba się formalnie rozejść. Brzydko brzmiące słowo na r. wkracza w słownik autorki. Ona – powodowana gniewem i bezsensem – niespodziewanie siada rano pośrodku pustego pokoju, patrzy wszędzie i nigdzie a z gardła wydobywa się krzyk. Ukrywany przez miesiące w tchawicy mocny dźwięk drga, rozrywa ściany i przenika okna. Autorka w pewnym momencie zauważa za nim sąsiada wracającego ze spaceru z psem. Pies niespokojny, próbuje wywęszyć to dziwne zwierze, sąsiad udaje, że nie patrzy na mury domu autorki. Autorka milknie.
Wczoraj sąsiedzi, którzy dzielnie wspierają autorkę zażartowali: jak już wszystko będziesz umiała, każdy się chłop wystraszy. Autorka na to myślach: i tak już się boją, zawsze się w sumie bali. Bo taka wygadana mądrala, radzi sobie ze wszystkim, pewna siebie i do przodu. Ojciec dzieci autorki też nie dał rady. Za szybko myślała, czegoś oczekiwała i marzyła.
Autorka tak sobie myśli i myśli i nie pamięta, żeby była kiedyś wiotką/malutką, co to tylko pachnie na kanapie i czeka aż jej pieczone gołąbki zlecą do malinowych usteczek. Ech…
Okazuje się, że nie ma co zbierać, więc trzeba się formalnie rozejść. Brzydko brzmiące słowo na r. wkracza w słownik autorki. Ona – powodowana gniewem i bezsensem – niespodziewanie siada rano pośrodku pustego pokoju, patrzy wszędzie i nigdzie a z gardła wydobywa się krzyk. Ukrywany przez miesiące w tchawicy mocny dźwięk drga, rozrywa ściany i przenika okna. Autorka w pewnym momencie zauważa za nim sąsiada wracającego ze spaceru z psem. Pies niespokojny, próbuje wywęszyć to dziwne zwierze, sąsiad udaje, że nie patrzy na mury domu autorki. Autorka milknie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)