wtorek, 1 września 2009

Król

Siedział w knajpianym fotelu przechylony mocno w przód i zaciągał się papierosem. Z jego nosa wydobywał się jednostajny dym, który powodował, że widoczny był przez mgłę i przez to nieco odrealniony.
- Ha, ha, ha... Mówisz, słonko, że masz problem? No – może masz, ale chyba z sobą. Jak można opowiadać takie głupoty?! Ha, ha, ha...
- No chodź, chodź tu koło mnie, bo nasza mała blondi opowiada jakieś głupoty i już nie mam - naprawdę – nie mam siły tego słuchać....
Chłopie, jakie ty masz ręce! Popatrzcie na jego ręce, prawda, że dzieło sztuki!? Męskie i delikatne jednocześnie, jest w nich siła i wrażliwość... Trzeba je rzeźbić, trzeba o nich pisać! Wyjątkowe, wyjątkowe...
Blondynka przesunęła się na skraj stolika i próbowała złapać kontakt z resztą, by zamaskować jakoś doznaną przykrość. Ale wszyscy, którzy siedzieli przy stole już wiedzieli.
Właśnie przestała być „nadzwyczaj interesującą” i choć jeszcze nie wiedziała - niepisanym dekretem została przeniesiona na odwyk. Na zamknięty oddział dla ciężkich przypadków, gdzie trafiają ludzie, którzy przez całe życie nie usłyszeli o sobie niczego, co choćby zbliżało ich do piękna, ludzie z kompleksami, krzywi, osobni, zamknięci. Aż tu nagle w ich świecie pojawiał się boski staf sączony prosto z ust. Tableta z syntetycznymi komplementami, naśladującymi naturę lepiej, niż ona sama potrafi. A więc – czujesz się bezpiecznie, świat nabiera lekkiego lśnienia, jak liźnięty brokatem, ty po tym chcesz patrzeć w lustro na swoje świetlane kaprawe oczęta i z zachwytu robić to sam z sobą, każde wypowiadane zdanie należałoby właściwie zapisywać, jeśli nie – od razu publikować, płeć przeciwna szaleje, bo wyjścia nie ma innego, a jeśli nie szaleje – znaczy lesby i homo. I kiedy zaczynasz robić z zachwytem kupę, bo nic tak nie pachnie jak własna kupa, kiedy wypowiadasz monosylabę i widzisz w oczach odbiorcy, jedynego słusznego odbiorcy poza sobą samym, nieukrywany zachwyt, kiedy absurd sięga swych himalajów – zostajesz przeniesiony. Usrało się.
Na trzeźwo, brutalnie, odwykasz od zachwytów, od poczucia, że to, co myślisz i mówisz nosi znamiona geniuszu, że twoje ciało jest istnym kłębowiskiem cudów. I zostajesz sam, bez tablety, ze swoją głupotą, smrodem i brzydotą. A słowo ból to słowo puste i niewinne przy tym syfie, który czujesz, gdy próżność paruje przez mieszki włosowe, podrażniając każdy z nich toksycznym jadem. Najlepiej – jeśli pozostało Ci trochę dystansu, który pozwoli ci się odciąć od swojego lepszego wydania. Ale niestety - ta cecha zostaje w procesie uzależnienia najczęściej pożarta. Coś za coś. Dystans nie gra z hajem.
Dobrze – jeśli umiesz płakać, możesz po prostu zapaść się, załamać, odpłynąć na jakąś depresyjną wysepkę (sic!) i tam spokojnie kontemplować swoje wybrakowane ego.
Całkiem nieźle to zniesiesz, jeśli zaczniesz chlać, lub brać jakiś tańszy zamiennik. Tym udaje się czasem zagłuszyć ten łagody, nikotynowy głos.
Najczęściej jednak siedzisz na oddziale, i siedzisz, i siedzisz... I myślisz tylko, jak ich wszystkich oszukać i móc się znów naspidować. Szukasz okazji, bywasz w miejscach, gdzie on bywa, wpraszasz się do jego kumpli w nadziei na spotkanie. Często dzwonisz, z nadzieją, że powie coś, co zakręci, zamiesza, przypomni czasy twojej sławy i chwały.
Czasem, jak dziś, siedzisz przy stoliku i marzysz, by padło na ciebie. Nie chcesz być nachalny, więc czekasz, udajesz, że nie patrzysz, w którą stronę odwraca głowę. Wiesz, że tylko idealna naturalność daje ci szansę na łaskawe słowo, albo gest. Jeśli będziesz sprytny i cierpliwy, może poklepie cię po ramieniu, może powie: przynieś mi chłopie tego drinka - tylko ty potrafisz zamówić, żeby smakował naprawdę nieźle. Siedzisz tak, maskujesz głód a po plecach płynie mokry pot. Dasz radę, opłaci się, kiedyś się opłaci... Nie płoszysz się, gdy jego zamglony wzrok omiata cię i studiuje przez chwilę, jakby czegoś w Tobie szukał. Przez chwilę czułeś też na sobie spojrzenie blondynki, ale wytrzymałeś, nie odwzajemniłeś jej rozpaczliwej próby kontaktu.
Blondynka w końcu wstała i poszła do toalety. Ludzie przy stoliku zaczęli szeptać, a zlany w jedno szmer po dłuższej chwili zamienił się w modlitwę: „Niech znajdzie tam przejście do innego wymiaru. Niech i my znajdziemy...”

koniec

1 komentarz: