Obudziła się i zobaczyła przez szparę w żaluzjach niebo. Miało lipcową barwę, choć za parę dni miał rozpocząć się grudzień. Nie odrywała wzroku od tego nieprzyzwoitego skrawka błękitu, gdy w prześwicie pojawiła się rybitwa – zawisła w nim na chwilę, jakby zaglądała przez okno, po czym znikła. Pomyślała, że jeśli jeszcze raz przeleci, będzie miała ten wyczekiwany cud. Natychmiast jednak wytłumaczyła sobie, że takie rybitwy są rzadkimi ptakami nad Podolanami i że nie ma szans na żaden urojony cud... Nie będzie, kochana, żadnych cudów. Będzie zima i dolina coraz większa, smutek będzie i samotność.
Chciało jej się płakać, ale wstała i poszła się kąpać. Kiedy wróciła, był czas na przebudzenie córki - podniosła żaluzje. Przez okno wpadło światło i zalało pokój. Położyła się obok małej – dziecko usta miało wydęte, wpółotwarte, rzęsy opadające miękko na zamknięte oczy, policzki lekko różowe. Oddychało głęboko i spokojnie. Masz swój cud, pomyślała, czego jeszcze chcesz?! Spojrzała w niebo… w oknie rybitwa tańczyła taniec sumy cudów. Zaczęły dołączać następne i następne aż niebo pokryło się błyszczącymi odbitym słońcem ptakami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
bardzo mi się spodobał klimat tej miniaturki.
OdpowiedzUsuństyl też.
ogólnie - bardzo fajny bibelocik ;p