Podła jesień 2009. Zakorkowane nieszczęśnikami zmuszanymi do przedświątecznego szopingu ulice dojazdowe do centrum handlowego. Wielkiemu i niezgrabnemu klockowi przez chorego architekta oświetlonego dla niepoznaki zazwyczaj na biało a przed świętami na czerwono i wyglądającemu z każdej odległości na skrzyżowanie burdelu z wielkim znakiem zakazu. Wiadomo co zaakceptował święty Klient w prezentacji naszpikowanej renderami i animacjami flash:
ideą podświetlenia całej bryły galerii w barwie karminu jest oddanie przedświątecznego nastroju.
Brnąca codziennie w korku, nieświadoma istota, zmierzająca do domu po robocie, nie czyta przesłania. Wnerwa ma totalnego, bo co raz do tego domu dłużej i dłużej a w weekend przed świętami to prawie zanocowała na kolejnym skrzyżowaniu. Na – nomen omen – alei Ojca Świętego. No. A proces kanoniczny się ciągnie i cudów nie ma, choć marzy się istocie nie raz, że przelatuje nad tym całym szajsem i lekko podskakując zmierza ku swojemu wiosennemu ogrodowi pod miastem. A tam już czeka radosna familia, znosi świeże kwiaty i miłość.
Tymczasem na świętej alei piętrzą się kierowcy w kapeluszach, dla których czas jest pojęciem względnym, a czas reakcji – pojęciem bezwzględnie obcym. Mijają lata świetlne, zanim taki wrzuci leniwie jedynkę i powoli, z rozwagą, doda nieco gazu. Ich zadziwiająca multiplikacja powoduje natomiast, że proces przejazdu wydaje się wykoncypowanym efektem slow motion. Istota, wrażliwa na niecodzienne doznania, zastyga przed swoją kierownicą i chłonie to zjawisko nie za bardzo odróżniając nienawiść od zachwytu. Z odrętwienia wychodzi dopiero za sprawą nagłego napadu zimy – wycieraczki zaczynają rozpaczliwie rozgarniać nieuchwytny puch a powietrze wokół robi się gęste i jasne. Tak – nawet pomocne radio zaczyna w tej chwili mówić do niej: zima znów, jak co roku… ha ha ha, zaskoczyła drogowców.
I śmieje się istota w czarnej puszcze, śmieje się do łez, że to dobrze. Że świat ma swój odwieczny porządek, który pozwala drogowcom być zaskakiwanymi a zimie zaskakiwać. I jakieś stałe są, i będą na wieki wieków.
Rozradowana, wjechała na pusty chodnik i wesoło trąbiąc ominęła korkowisko, by zatrzymać się na zderzaku stojącego na poboczu radiowozu. Ho, ho, ho – panowie, wlepcie mi mandacik i wypuśćcie wolno. Punktów tysiąc pięćset, może – dwa dziewięćset?! W domu skamle pies, dzieci głodne też… hej…
Jedzie, woła ją z bliskości swojej czerwona bryła: nie jedź dalej, zajeżdżaj, kupisz tu wszystko, czego ci potrzeba. Ale czego jej trzeba? Banalnie zrymowanego – błękitnego nieba. Zamiast tego „sale”, co ma go w dostatku, zamiast „50% off” i pakuj w bagażnik…
Istota, w istocie swojej, mija całą tą czerwoność, gazu dodaje. Niknie za zakrętem. Postanawia – świąt w tym roku nie będzie, choćbym się zesrała.
poniedziałek, 21 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
dziś na żywo zobaczyłam..... jak ludzie przemierzają hektary wyprzedaży.... jak ta czarna owieczka uciekłam :)
OdpowiedzUsuńfajne - ja zrobie sobie święta 8 stycznia i też będzie mi miło...
OdpowiedzUsuńJako żywo, jest tak. Brakuje tylko fragmentu o zakopanych w śniegu miejscach do parkowania.
OdpowiedzUsuńP. z Gwiazdy Śmierci