niedziela, 11 października 2009

Poetyka jesienna, czyli brrr...

Zaczyna się... Na początek drzewa puszą się, odstraszają wojennymi barwami, szumią gniewnie do wiatru: - nie damy się, nie oddamy, nie poddamy. Nie akceptujemy tych warunków. Nie chcemy. Później zaczyna się strach, ze strachu wypadają liście, drzewa trzęsą się i słabną. Ich lęk jest coraz większy, jeszcze wietrzyska judzą: czy się obudzisz za pół roku, czy się jeszcze zazielenisz? Może przepadniesz, uschniesz, zgnijesz? Niektóre w strachu rodzą dzieci, jakby przewidując, że ta zima może być ostatnia, że mogą się z niej nie ocknąć. Z kasztanowców spadają bomby, śliwy się robią ciężkie od słodyczy, grona wypełzają znad rudawych liści, pachną i pysznią do słońca.
Lipy szczebioczą ukrytymi w listowiu gromadami ptaków. Niby to w zalotnym, ale gdy tak się przyjrzeć - nerwowym ruchu odbijają światło. Może udają, że są słońcem, może chcą je przytrzymać, żeby jeszcze nie odchodziło?! Brzozy – niepokój już całkiem na wierzchu. Martwią się i drgają, żółkną, bledną, szarzeją. Codziennie budzą się o świcie z obawą: czy już nas rozebrał jakiś nocny przymrozek, czy już pora stracić czucie?
Idzie zimne. Wkrada się – czasem ciche, czasem chrzęści, innym razem: wwiewa z syberyjską mocą. Chłodzi zapał życia, szepce: - kto żyw, co żywe – uciekajcie pod kamienie, do nor, pod podgniłe liście. Muchy zaćpane krążą bez celu, w somnambulicznym tangu, pająki kulawe zwijają manatki i próbują pokonać futryny drzwi domu, garażu i dziupli.
Nawet sąsiedzi - przemykają w mżawce - jakby mniejsi i cichsi, jakby mniej w nich życia. Dzień dobry też coraz słabsze, bo i dnia i dobra na lekarstwo.
Wszystko się robi nieostre, bunt (po niemiecku: kolor) minął i zbutwiał. Cieszą się już tylko grzyby – istoty w niczym do niczego nie podobne – rozsnuwają pod ziemią swoją pajęczynę i wypełzają gdzieniegdzie prezentując umierającemu światu swoje panowanie. A ludzie – jak to ludzie – mściwie i namiętnie ucinają im głowy, by je później spożyć. Jednym z najwyższych rytuałów w których trakcie pożera się „obcych” jest tak zwana wigilia, która odbywa się po zapadnięciu zmroku w otoczeniu wszystkich, ciągle żywych, bliskich. Ludzie grzeją się przy kominkach, chłoną zapach świerku i udają, że są panami świata. A tymczasem tuż za murami panuje już sprawiedliwe zimno, które z każdego nieostrożnego bytu z chęcią wyssie ciepłe życie…

1 komentarz:

  1. 'Jednym z najwyższych rytuałów w których trakcie pożera się „obcych” jest tak zwana wigilia, która odbywa się po zapadnięciu zmroku w otoczeniu wszystkich, ciągle żywych, bliskich'

    Zagrało mi to w wyobraźni

    OdpowiedzUsuń